Białoruś wciąż walczy
Protesty na Białorusi trwają już ponad trzy miesiące, a rozpoczęły się 9 sierpnia w dniu wyborów prezydenckich, kiedy to rządzący w kraju nieprzerwalnie od 1994 roku Aleksander Łukaszenko ogłosił swoje „miażdżące” zwycięstwo nad kandydatką opozycji, żoną uwięzionego blogera Swietłaną Cichanouską. Wyniki wyborów nie zostały uznane przez opinię międzynarodową. Żądając ustąpienia Łukaszenki ludzie masowo zaczęli wychodzić na ulice wszystkich miast. Protesty, które swoim zasięgiem objęły całe terytorium państwa, trwają bezustannie, a władza poczyna sobie coraz śmielej.
W niedzielę, 1 listopada wszedł w życie rządowy dekret o zakazie wjazdu do kraju cudzoziemców przez granice lądowe. Jak podaje TUT.pl władze nie pozwalają na wjazd nawet białoruskim studentom uczącym się zagranicą. Oficjalnie przyjęcie dyrektywy spowodowane było „walką z pandemią koronawirusa”. Dodatkowo Europejskie Radio dla Białorusi poinformowało, że posłowie tamtejszego parlamentu pracują również nad zaostrzeniem kar za udział w „niedozwolonych imprezach masowych”.
Protestujący wysuwają dwa główne postulaty. Żądają ponownego przeliczenia głosów z wyborów prezydenckich oraz ustąpienia Łukaszenki.
Symbolem walki Białorusinów o wolność stała się śmierć jednego z opozycjonistów, 31-letniego Romana Bandarenki, który zmarł w szpitalu po tym jak został pobity przez funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Do sieci wyciekło nagranie z momentu zatrzymania Bandarenki, na którym uwidoczniony jest moment, jak kilku mężczyzn w cywilnych ubraniach zdejmuje na Placu Przemian w Mińsku biało-czerwono-białe flagi, które stały się symbolem rewolucji. Bandarenko został pobity po tym jak zwrócił mężczyznom uwagę, a następnie wciągnięty do mikrobusa i przewieziony na komisariat. Dwie godziny później karetka pogotowia zabrała go do szpitala, a tam niestety nie udało się go uratować. Białoruskie władze odrzucają oskarżenia, twierdząc, że opozycjonista był pijany, a jego obrażenia powstały w wyniku bijatyki z cywilami. Według lekarzy zajmujących się Bandarenką w szpitalu miał on jednak 0 promili alkoholu.
13 listopada w całym kraju odbyły się akcje pamięci pod hasłem „nie zapomnimy, nie wybaczymy”, nabożeństwa, protesty. Tysiące ludzi zostało aresztowanych, a czyn potępiła Unia Europejska.
O komentarz do sytuacji na Białorusi poprosiliśmy Grażynę Staniszewską.
Bielszczanka Grażyna Staniszewska to legenda polskiej „Solidarności”, aresztowana i internowana w latach 80-tych. Uczestniczka obrad Okrągłego Stołu. Polska polityk. Posłanka na Sejm X,I,II, III kadencji. Senator V kadencji. Posłanka do Parlamentu Europejskiego VI kadencji. Polonistka, nauczycielka, społecznik. Od wielu lat angażuje się we współpracę Unii Europejskiej z Ukrainą i Białorusią. Aktywnie uczestniczyła i wspomagała ukraińską pomarańczową rewolucję. Została odznaczona przez prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę orderem Księżnej Olgi.
- Dla mnie osobiście Białoruś to wielkie objawienie i zaskoczenie. Myślę zresztą, że nie tylko dla mnie. Białorusini nagle obudzili się z długiego zimowego snu. Wydawało się, że protesty zakończą się po tygodniu, a tymczasem trwają już ponad trzy miesiące. Na ulice wychodzą wszystkie pokolenia. Zaczęło się od młodzieży. Ludzie starsi kierowani strachem początkowo tylko się temu przyglądali, ale z czasem dołączyli do młodych. Protestują młodzi, protestują emeryci, protestują inwalidzi… słowem wszystkie grupy wiekowe, zawodowe itd. Symbolem stała się 74-letnia pani Nina, która chodzi cały czas z takim trzy metrowym kijem, na którym zawieszona jest białoruska flaga; flaga biało-czerwono-biała uznana za narodową po uzyskaniu przez Białoruś niepodległości w 1991 roku. Warto wiedzieć, że to dopiero Łukaszenko po swoim przewrocie przywrócił flagę zielono-czerwoną. Dlatego też, teraz wszyscy protestujący sięgają i wydobywają tą pierwszą flagę. Wracając jednak do owej pani Niny to początkowo OMON nie chciał jej „tykać”, bo zwyczajnie było im głupio. Teraz jednak wyrywają jej ta flagę, łamią kij, aresztują, ale ona się nie przejmuje. Gdy tylko jest zwalniania z aresztu wychodzi na ulice z powrotem. Białorusini bardzo dzielnie podchodzą do sprawy, dzielnie, ale i pragmatycznie. O ile Ukraina od początku deklarowała swoje aspiracje Europejskie; od 2004 roku, od czasu pomarańczowej rewolucji artykułowała, że chce do UE o tyle Białorusini tego nie robią, co może im pomóc. Europejskie aspiracje Ukrainy były bowiem bardzo nie na rękę Rosji, której cała historia związana jest z Rusią Kijowską, czyli właśnie Ukrainą. Zabieranie im Kijowa to tak jakby wycięcie z podręczników całych kart historii. Dlatego Rosjanie tak alergicznie zareagowali na dążenia Ukrainy do niepodległości. Białorusini tymczasem wcale tak sprawy nie stawiają. Oni chcą mieć dobre kontakty ze wszystkimi. Ich aspiracjami nie jest Unia Europejska, nie jest NATO. Oni chcą mieć własny, demokratyczny kraj, demokratycznie wybranego prezydenta i mogą to zrobić z UE lub z Rosją. Z każdym kto będzie chciał udzielić im pomocy. Według mnie to powinna być dogodna sytuacja dla Rosji. Białoruś może narodzić się na nowo, ale jako stabilne państwo, które układa sobie partnerskie stosunki ze wszystkimi. Generalnie jestem stu procentowo przekonana, że tam reżim się nie utrzyma. To już nie te czasy. Prędzej, czy później dojdzie tam do demokratyzacji. Ludzie już nie odpuszczą, obywatele chcą mieć wpływ na to co się dzieje w ich własnym państwie.
Opracowała: Monika Brokking
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj