Frankowicze: gdy nie ma drogi ustawy, pozostaje droga sądowa
Jestem przekonana, że zwłaszcza w takich miejscach każdy zna przynajmniej jednego kredytobiorcę we frankach. W skali całego kraju taki kredyt dotyczy nadal 800 tys. osób! Nie jest to więc zjawisko marginalne, jak uważają niektórzy. Przy takiej skali problemu można byłoby się spodziewać rozwiązań systemowych, na drodze ustawy, jak zresztą sugerował NIK w raporcie sprzed 2 lat. Nic się jednak nie zadziało i frankowicze zostali pozostawieni sami sobie.
Dziś, najlepsze, co mogą zrobić, to złożyć pozew przeciwko bankowi. To jedyna szansa na odzyskanie największej ilości pieniędzy i tego, co bezcenne – świętego spokoju. Oczywiście mają też inne możliwości, aby uwolnić się od kredytu: np. upadłość konsumencka lub sprzedaż mieszkania. Istnieją również mniej drastyczne metody – wtedy frankowicz pozostaje z zobowiązaniem, ale powiedzmy, że odzyskuje nieco oddechu. Mam na myśli przewalutowanie kredytu i obniżenie jego marży oraz wydłużenie czasu spłaty. To jednak tylko półśrodki.
Jeśli 90% frankowiczów dziś wygrywa w sądach z bankami, nawet laik w temacie zdaje sobie sprawę, że prawo stoi po ich stronie. Skoro prawo dało nam środki – dlaczego kredytobiorcy mają z nich nie korzystać? Przyznam, że bardzo mnie cieszy, że frankowicze tłumnie ruszyli do sądów w czasie pandemii. To na nich kryzys gospodarczy odbije się przecież najbardziej.
Niepewność wysokości kolejnej raty w czasach, gdy praca też jest niepewna – to uczucie, jakie dzieli dziś wielu kredytobiorców we frankach. Mam dla nich dobrą radę: nawet przed napisaniem pozwu można złożyć wniosek do sądu o zabezpieczenie powództwa – to jedyna opcja, by móc zaprzestać płacenia rat na czas trwania procesu. Ale naturalnie skorzysta się z niej, tylko gdy podejmie się decyzję o drodze sądowej. Innej nie ma. O tym, jak walczyć o swoje w sądzie, gdy obawa o koszty, czas i nerwy nie maleje, napiszę w kolejnym tygodniu.
Wanda Sielewicz
O autorce:
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj